Muffiny jabłkowe

Konieczność stworzenia muffinów jabłkowych pojawiła się w momencie, kiedy w niedzielne popołudnie pojawili się moi rodzice w naszych mieszkaniowych progach. Razem z rodzicami pojawiła się ogromna torba jabłek. Dużych, dwa razy większych od tych, które widuje się w supermarketach i sklepach, jabłek pachnących jesienią. Jabłka, oprócz zapachu i wielkości, okazały się mieć jeszcze jedną zaletę – smak. Lekko kwaskowate, jędrne, idealne do ciast i babeczek! Lubię, kiedy ciasto nie jest przesłodzone, dlatego te jabłka okazały się strzałem w 10 :) Jednak z powodu natłoku obowiązków, czasu wystarczyło jedynie na muffiny. I dobrze – muffiny okazały się puszyste, mokre, przepyszne z poranną kawa. I najprostsze z prostych w przygotowaniu. Muffiny są tym wdzięcznym rodzajem wypieku, gdzie wystarczy wyjąć dwie miski, do jednej suche składniki, do drugiej mokre, pokrojone dodatki i fruu, wszystko razem, wystarczy wymieszać, niezbyt dokładnie i już. Ot, cała filozofia. Problem polega tylko na ilości. I niedoborach. Częstotliwość wizyt w kuchni się nasila. Tup, tup, tup, rano zostają okruszki :)

A przepis na muffiny jabłkowe jest taki

2 szklanki mąki pszennej

1 szklanka cukru (docelowo białego, ja wymieszałam z brązowym, jest delikatniejszy)

1,5 łyżeczki proszku do pieczenia

1 łyżeczka cynamonu

1/2 łyżeczki przyprawy do pierników (w wersji bożonarodzeniowej)

1 szklanka śmietany 18%

1/2 szklanki oleju

1 jajko

2 jabłka (w moim przypadku 2 jabłka giganty, myślę, że byłoby to ok 3-4 jabłek normalnej wielkości – ale ja lubię, jak nadzienia jest bardzo dużo, można zmniejszyć ilość jabłek. wg mnie któraś z bardziej kwaśnych odmian będzie pasowała najlepiej)

Piekarnik nastawiamy na 180 stopni, w mojej kuchence program góra/dół. I tak napisałam wyżej – do jednej miski to, co suche. Mieszamy. W międzyczasie przywołujemy z pokoju chłopaka, który zabija wrogów przez internet i nakazujemy mu obierać jabłka i kroić je w drobną kostkę. W drugiej misce lądują składniki mokre – śmietana, olej, jajko. I do tej miski wrzucamy to, co w pocie czoła pokroił pomocnik. Na koniec zawartość obu misek łączymy, mieszamy niedbale i rozkładamy do foremek wyściełanych papilotkami. Pieczemy w piekarniku ok 25 minut, po tym czasie przestawiając na termoobieg, zwiększając temperaturę do 200 stopni i obserwujemy. Obserwujemy, czy muffiny są już złocisto-brązowe na wierzchu, bo to znak, że są gotowe. Można je natychmiast po tym wyjąć z piekarnika, nie opadną, bez obaw.

Można je też ‚ulepszyć’ – posypując przed pieczeniem wierzchy brązowym cukrem, wiórkami kokosowymi, płatkami migdałowymi. A część mąki można zastąpić mielonymi migdałami. Wszystko można, ale w wersji podstawowej smakują równie dobrze.